Historia, którą chcę się z Wami podzielić cały czas się dzieje i obawiam się nie będzie miała happy endu. Ale może wśród Was znajdą się osoby, W moim życiu pojawił się alkoholik - Niepijemy
„Nie piję już od tygodnia. Z wyjątkiem wczoraj” (zasłyszane) 1. Aperitif Na zamkniętej terapii odwykowej i na stacjonarnej terapii, ale na etapie późniejszym, osobom uzależnionym nakazuje się pisanie prac na zadane tematy związane z zażywaniem substancji zmieniających świadomość. Należy napisać i poddać publicznej analizie wpływ zażywania na pracę/rodzinę/wartości. Język jest uznawany za podstawowe narzędzie zakłamujące mechanizm nałogu, przesadnie flirtujący z eufemizmem, nadmiernie idealizujący chwile uniesień i bagatelizujący dramatyczne skutki nadużywania alkoholu, narkotyków, leków. To więc język trzeba postawić w stan podejrzenia i oczyścić go z retorycznych zawijasów, utrefionych wymówek. Nie wolno pisać „piliśmy”, bo to przenosi odpowiedzialność z „ja” na jakieś „my”, nie wolno używać zwrotów „zrobiłem ćwiartkę”, „rozpracowałem pół litra”, „ i wtedy przyszedł czas na setunię”. Trzeba mówić wprost „100 mililitrów wódki”, „1000 mililitrów piwa”. Nie ma tam miejsca na erystyczne występy, erudycyjne popisy i barwne przygody dzielnych wojaków Szwejków. Wtedy dopiero istnieje cień szansy na zmierzenie się z prawdą. To dlatego najłatwiej mają ci, którzy na co dzień nie piszą nic poza wnioskami o zapomogę do MOPS-u. Piszą koślawo, niezdarnie, ale jednowarstwowo. Ci, którzy nawykli do ekwilibrystyki słownej, nierzadko zaliczają swoje wypracowania po kilka razy (czyli piszą od nowa i od nowa, aż zostanie zaakceptowane przez terapeutów). 2. Lufa Jerzy Pilch, stręczyciel językowy, uwodziciel i narcyz słowny, przyzwyczaił nas do rozbuchanej frazy, barokowo nabrzmiałej, domagającej się poklasku. A zatem mamy w „Pod Mocnym Aniołem” tyrady składające się na jedno wielkie epitafium dla alkoholu, requiem dla snu. „Chce się pan zapić na śmierć? – zapytał doktor Granada. Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam – odparłem, ponieważ w żadnej sytuacji nie byłem w stanie zrezygnować z finezyjnej frazy. Za późno zrozumiałem, że nie jest to dar, ale przekleństwo. Każda rozmowa telefoniczna obracała mi się w powieściowy dialog, każde pozdrowienie w poetyczny aforyzm, każde pytanie o godzinę w teatralną kwestię. Mój złakniony wyższości, a może nawet nieśmiertelności język rządził mną. Byłem we władaniu języka, byłem we władaniu kobiet, byłem we władaniu alkoholu” – czytamy w „Pod Mocnym Aniołem”, które pełne jest efektownych bon motów („Ach, panie doktorze, ja wiem, przecież ja doskonale wiem, że nie można, pijąc, żyć długo i szczęśliwie. Ale jak można żyć długo i szczęśliwie bez picia?”). Kultura eufemizmuje alkoholizm, zatem i w książce Pilcha mamy wcale pokaźną część wypisów alkoholowych z kart światowej literatury. Obok Lowry`go, Dostojewskiego, Joyce`a mamy też rodzimą reprezentację prozatorskich promilowych uniesień. (Przykłady skatalogował swego czasu Józef Rurawski w książce „Wódko, wódeczko”.) Wszystko to jednak dotyczy chwili, kiedy jesteś w sztosie, w biegu, na fali. Jest pięknie, intensywnie i niezaprzeczalnie istotnie. Wciąż za mało jest tekstów o tym, co dzieje się po karnawale, gdy już zostaje na ziemi tylko zarzygane confetti. Pilch mimo wszystko nie rezygnuje z efekciarstwa, a happy end wieńczący całą fabułę jest nieprzekonujący. Poczucie wyższości głównego bohatera wyraża się także w określaniu wszystkich postaci własnymi przezwiskami, nazw własnych zamiast zwyczajowych. Przywilej opisywania, mówienia o innych staje się demiurgiczną rozkoszą (Królowa Kentu, Szymon Sama Dobroć, Kolumb Odkrywca). Inną narrację proponuje nam Wiktor Osiatyński. W „Rehabie” pisze konkretnie, trzecioosobowo, oszczędnym stylem. Tok rozumowania ma precyzyjny, nie meandryczny, nie błądzi po didaskaliach i erudycyjnych przypisach. „Lecz nie mógł tylko pisać. Musiał jeszcze żyć, zanosić to, co napisał , załatwiać różne sprawy, a także zbierać materiały do pisania, bo nie miał odwagi tworzyć z niczego. Gdy wychodził do świata, czuł się bezradny, zagubiony i zalękniony. Wtedy stosował swoje gry: zagadywanie, zabawę słowami, poczucie humoru”. Demaskuje i wypunktowuje błazeńskie strategie jakie stosuje alkoholik, by zagadać pustkę, która w nim ogromnieje z każdym przeżytym ciągiem i teatr, który uprawia dla siebie i otoczenia, by za wszelką cenę udowodnić, że jest normalny, taki jak inni. 3. Popitka Małgorzata Halber, postać telewizyjna, prezenterka, dziennikarka, felietonistka i rysowniczka, osoba uzależniona w styczniu 2015 roku wydała swój debiut pod tytułem „Najgorszy człowiek na świecie”. Autorkę z główną bohaterką łączy wiele: rodzinne miasto, wykonywany zawód, przybliżony wiek, kierunek studiów. Oczywiście nie należy przeprowadzać prostego znaku równości między dwiema postaciami, niemniej zostajemy ewidentnie zaproszeni do konwencji autobiograficznej. Recepcja książki podzieliła się wedle dwóch światopoglądów: „Napisała o czyś ważnym, więc nie należy tej książki traktować, abstrahując od jej tematu” i „Co z tego, że o czymś ważnym, jeśli literacko niedomagając”. A zatem? Jest to debiut o piciu i to o piciu kobiecym. Nie okraszonym opowieściami o ułańskiej fantazji stryja, który jechał po pijanemu fiatem w 1976 roku i jak natrafił na zamknięty szlaban to wysiadł, podniósł go i pojechał. Nie o kozackich setuniach na wieczorze kawalerskim i nie o libacji po wyjściu z wojska. Bo te picia są społecznie dozwolone. Kobieta natomiast w naszym bogoojczyźnianym kraju, kulcie maryjnym może ewentualnie czubkiem języka musnąć advocat przy niedzielnej kawce. Książka Halber jest o kobiecie, która pije i nie ma obrzękłej twarzy i w adresie wpisanego trzeciego peronu na dworcu w Krzyżu. Tylko o żeńskim, eleganckim uzależnieniu. I dlatego sięga się po tę książkę z ciekawością. Bo niewiele osób wie, że czystych, pełnokrwistych żuli jest wśród alkoholików kilka do kilkunastu procent. Cała reszta to pani ekspedientka ze sklepu, dyrektor firmy kosmetycznej i pani od religii. Ale najtrudniej radzą sobie ludzie o wysokim statusie społecznym i ilorazie inteligencji. Bo rzyganie z rana jakoś się z Kantem i Almi Decor nie rymuje. Główna bohaterka, Krystyna, postać bankietowa i lajfstajlowa o swoim przyjściu do państwowej poradni uzależnień powie tak: „Dla dziewczyny z prenumeratą «Przekroju», co popija czekoladę w Czułym Barbarzyńcy, pójście do takiej przychodni jest jak wycieczka do Suwałk bez karty do bankomatu i majtek na zmianę”. Powie także: „Jakbym nie mogła uwierzyć, że oto ja, Krystyna alkoholiczka i narkomanka w zielonych baletkach, z wyższym wykształceniem i szalonymi pomysłami, piekąca piękną szarlotkę, znająca słowo «indyferentny» i bawiąca konwersacją inteligentne osoby, zostałam zgarnięta najebana do suki wprost z asfaltu”. No właśnie. W „Najgorszym człowieku świata” traktuje się o wielu ważnych rzeczach. O tym, że alkohol jest akwarelą, która rozmywa za ostre kontury, gdy pojawiają się zbyt duże emocje. Że jest nagrodą po dobrze wykonanym zadaniu i pocieszeniem, gdy zadanie nie zostało wykonane albo zadaniem samym w sobie. Że alkoholik pije, gdy dzieje się źle, gdy dzieje się dobrze albo żeby coś się działo. Przede wszystkim jest to książka o tym, że alkohol pozwala na chwilę uciec od siebie i stuningować tożsamość na wynos („Wychodziłam i nagle z osoby typu depresyjna nastolatka na czarno, zamieniałam się w jakąś lwicę salonową, która przemawiała łaskawie i górnolotnie, i wszyscy myśleli, że jestem zarozumiała, podczas gdy ja w środku czułam, że mnie nie ma w ogóle, ewentualnie szukam swojej matki gdzieś po łąkach i mam trzy lata”). O tym, że człowiek uzależniony ma wdrukowany styl życia, jeden schemat i ten schemat zawarty jest w butelce, przy butelce, o butelce i wszystkich innych przypadkach. I nie potrafi pomyśleć nawet o tym, wyobrazić sobie, że „już nigdy ani kropli” („No i co teraz, kurwa? Mam zamienić imprezy piątek/sobota na spotkania anonimowych alkoholików i anonimowych narkomanów? Na Klub Rodzin Abstynenckich «Ostoja», gdzie mężczyźni w swetrach i kobiety w kozakach siedzą przy paluszkach?”). O tym, że w ramach systemu pomocy ludziom uzależnionym pomagają uzależnionym młodociane absolwentki psychologii, które przeczytały osiem podręczników i szesnaście artykułów, ale i tak wiedzą procent (promil) tego, co wie ten, który biegł bez kurtki w styczniu do monopolowego tuż przed zamknięciem. O nieadekwatności procedur i odrealnionych poradach w rodzaju „nie używaj perfum z alkoholem” albo „unikaj miejsc, w których piłeś i ludzi, z którymi piłeś”, bo każdy alkoholik pił z każdym i wszędzie, więc musiałby się wyprowadzić na Gobi. I że wszyscy są uśrednieni, że nie wolno być swoistym, bo nie ma ludzi, tylko przypadek oznakowany literą i numerem w światowym wykazie jednostek chorobowych. Wreszcie o tym, że alkohol jest jedną z danych, ale do równania pod tytułem: „muszę sobie zrobić lepiej czymś z zewnątrz” podstawić możesz inne zmienne: solarium, gry komputerowe, serial telewizyjny, dietę, seks. No właśnie. 4. Kac Jest to kawał żywego mięsa, temat niezaprzeczalnie ważny i wciąż za mało obecny w wersji nie ucukrowanej. Natomiast w wypadku książek tego typu dzieje się z czytelnikiem to, co z widzem oglądającym występ niewidomego śpiewaka – staje się zakładnikiem kontekstu, zakładnikiem tematu. Bo mimo wszystko książka Małgorzaty Halber, choć sprawna językowo, nie jest wybitną literaturą. Irytuje zwracanie się do czytelników per „wy”, per „zaraz tu państwu powiem, jak JEST”. Trąci to mentorskim wdrapywaniem się na ambonę. Kompozycyjnie jest to opowieść chaotyczna, często powtarzająca się, samozapętlająca, rozwodniona, a postacie współwystępujące z Krystyną są tekturowe, potraktowane szkicowo, więc nieprzekonujące. Istnieje wiele skrótów myślowych jasnych dla autorki, a dezorientujących czytelnika. Stylistycznie zdarzają się niezgrabności i oczywistości. Deklaratywność jest najsłabszą cechą tej książki: „Ponieważ w środku jesteś spiętym, wystraszonym ciałkiem, które wolałoby porozumiewać się z otoczeniem za pomocą dziwnych dźwięków, a nie zdań wielokrotnie złożonych z orzeczeniem, bo przecież słowa nie oddają stanów emocjonalnych i nie są zdolne wyrazić tego, co najważniejsze, oraz ponieważ nie za bardzo masz z kim podzielić się tą refleksją”; „wstyd mi zapycha klatkę piersiową”, „pilotka nocy”. Na koniec cała opowieść traci rozpęd i w zasadzie sama siebie neguje, bo wiemy już, że picie i branie jest złe, a i tak Krystyna czasem wraca sobie do nałogu. Owszem, powiedziane jest, że nawroty są tabu i stwierdzenie, że się zdarzają większości uzależnionym, jest próbą egzorcyzmowania tego tabu. Niemniej nie ma próby reinterpretacji tego tabu, dookreślenia przyczyn i skutków. Rzecz opisana na trzystu stronach nagle urywa się w próżni: „I w połowie lipca stwierdziłam, że to już musi być koniec. Jedyna poradnia, która mogła mi pomóc, ma w nazwie MONAR. Chodzę tam do dziś. Ale w dalszym ciągu jeśli jestem zmęczona i poczuję ten zapach, to nie umiem się powstrzymać. To nie chcę się powstrzymywać. Nie powstrzymasz mnie. To jest prawda o tabu. Przeczytaj to i przytul mnie”. I to jest właśnie szantaż emocjonalny na czytelniku. Jak można oceniać kogoś, kto chce, byśmy go przytulili? Myślę też, że „Najgorszy człowiek świata” jest zachowawczą książką, która nie wykorzystała swojego potencjału. Halber pokazuje picie w wersji unisex, wbrew wstępnym oczekiwaniom. Bo picie kobiece nie jest tym samym, co picie męskie, nie można udawać, że to jest jedno i to samo, bo – jak już zostało powyżej powiedziane – są to dwie skrajnie różne opresje. Kalectwo systemu pomagania uzależnionym w Polsce zostało ledwie poruszona. A szkoda, bo metody pracy z osobami uzależnionymi są przestarzałe, w ludzkich duszach dłubać mogą ludzie, którzy skończyli zaocznie psychologię w wieku lat 40, i są to ludzie, nad którymi tak naprawdę nie ma żadnego nadzoru. Nie ma systemu zapobiegającego nadużyciom władzy/wiedzy ze strony terapeutów, nie ma superwizji. Gdyby użyć nomenklatury analizy transakcyjnej, należałoby powiedzieć, że niezmiennie od kilkudziesięciu lat terapeuci grają z podopiecznymi w jedną i niezmienną grę: „nie jesteś okej”; grę, w której terapeuta jest osądzającym Rodzicem, a pacjent – Dzieckiem, więc emocjonalnym petentem. Nie ma partnerstwa, nie ma dialogu. Racja jest jedna. I to jest więcej niż groźne. Język jest emocjonalny, bez dystansu i dyscypliny. Wynika to z wielokrotnie podkreślanego rysu autobiograficznego książki. Wewnętrzna cenzura jest wtedy dużo trudniejsza. To książka zachowawcza i w półkroku. Ani poradnik, ani pamiętnik, ani powieść. Półśrodek. Autobiografizm jest konwencją, do której zostaliśmy zaproszeni. Nie stanowi jednak przepustki do istotności. Talent zaczyna się tam, gdzie kończy zgrabne sprawozdanie. Pióro Halber tak naprawdę zweryfikuje kolejna, fabularna książka. Małgorzata Halber, „Najgorszy człowiek na świecie” Znak Literanova Kraków 2015
Boi się, że pewnego dnia zamiast chleba nakupi piwa i zapije się na amen. źródło: NKJP: Irena Morawska: Ani jednej latarni, Gazeta Wyborcza, 1992-03-30 . Po dwóch miesiącach abstynencji znowu zaczął pić. W końcu został zwolniony dyscyplinarnie z pracy. — Z rozpaczy chciałem zapić się na śmierć — sięga pamięcią.
W czasie pandemii pije się jeszcze lepiej. Nie ma szefa, który każe chuchnąć, jest za to lęk o przyszłość. Co szkodzi wziąć piwo już do obiadu? Nastąpiło nieznane dotychczas umasowienie picia i społeczne na to przyzwolenie. Polacy piją alkohol jak wodę, oranżadę, napoje chłodzące – mówi prof. Marcin Wojnar, kierownik Katedry i Kliniki Psychiatrycznej na Uniwersytecie Medycznym w Warszawie. Główny Urząd Statystyczny właśnie podał, że w roku 2019 Polak wypił 9,78 litra alkoholu w przeliczeniu na czysty spirytus. To o 0,23 litra więcej niż rok wcześniej, największy przyrost od kilku lat. – Ale wie pan, co jest najgorsze? Że państwo nic sobie z tego nie robi. Przywiązanie do alkoholu w Polsce przypomina przywiązanie do broni w USA, jest jakimś narodowym mitem, gwarantem wolności. Nie wyobrażamy sobie, żeby państwo mogło zaingerować w ograniczenia sprzedaży. A to duży błąd.
Alkoholik to osoba cierpiąca na alkoholizm. Istotę choroby alkoholowej stanowi uzależnienie psychiczne i fizyczne. Uzależnienie psychiczne to potrzeba spożycia alkoholu dla poprawy samopoczucia. Uzależnienie fizyczne natomiast wiąże się ze wzrostem tolerancji na alkohol. Początkowo trudno zauważyć objawy alkoholizmu, jednak im wcześniej choroba zostanie rozpoznana, tym większe
Były oczywiście takie chwile, kiedy mówił „Kochanie, będę trzeźwy. Nie odważę się teraz napić. Zamieszkamy razem, będziemy sobie pracować, żyć, Zobaczysz. Kochanie ja już nie piję. Znalazłem metodę. Tym razem się uda”. Zaczęło mnie to złościć, ale potrafię już tylko robić krzywdę sobie. Nie jemu. Kiedy tylko powiem mu coś niemiłego, zaraz czuję się winna. Nie lubię siebie takiej, z rozpaczy wyrywam sobie włosy, biję pięściami po udach. Kiedyś rozbiłam butelkę po jego wódce i cała się pocięłam. To już trwa kilka lat. Oszukuje mnie, przestaje pić na dwa tygodnie, na miesiąc, raz nawet się udało na cztery miesiące. I kiedy już ta nadzieja znowu zaczyna we mnie kiełkować to on znowu nie odbiera telefonu. A ja znowu boję się do niego pojechać. Po co? Przecież i on i ja wiemy, ze jest pijany. Znów jadę po to, żeby to niby jego naprawić, ale to ja wychodzę rozbita. Na drobne kawałki. Jak kryształowe lusterko. Wpadam w histerię, płaczę, szczypię się po dłoniach. A on patrzy na mnie z politowaniem i śmieje się. I znowu odliczanie. Trzy dni, tydzień, dziesięć. Dzwoni do mnie pomiędzy jedną butelką i drugą i mówi, że już z tym kończy. A potem, kiedy jego organizm już nie przyjmuje alkoholu, cały się trzęsie, wymiotuje, przeprasza, sprząta tę melinę, w która zamienił swoje mieszkanie Nie mam już siły. Za każdym razem z nim zrywam. Jakiś terapeuta powiedział mi, że przestałam być wiarygodna, ale ja się nie poddaję. Może walczę po prostu o samą siebie. Bardzo za nim tęsknię. W okresach, kiedy nie pije jest wspaniały, ciepły, dobry, rozmawia ze się. Potrzebuję stałego lądu. Wczoraj znowu zaczął pić. Byłam u niego już rano. Wypił litr wódki. Na hejnał, duszkiem. Kiedy weszłam, próbował ukryć puste butelki w skrzyni na pościel, pod łóżkiem. Wyrwałam mu je i rozbiłam. Rzuciłam je tak mocno, że rozbiły lampę z Ikei, którą mu sama kupiłam. Z bezradności rozsypałam całą popielniczkę na dywan. Krzyczałam. Wyrwałam sobie włosy. Był cały spuchnięty, rozczochrany. Zasikał się znowu. Miał długą przerwę, wiec teraz będzie pił dłużej. A ja mu ponownie uwierzyłam. Jestem kretynką. Mam ochotę zrobić sobie krzywdę, tak, żeby bolało. Bardziej niż z tym zębem. Znowu mu dałam pieniądze na wódkę. Poprosił mnie o 50 zł na się ratować. Pani mnie rozumie? Prawda?Kochanie, jesteś wszystko, żeby on nie pił, a w trosce o jego komfort, to Ty zachowujesz się jak nałogowiec. Świat przestał dla Ciebie istnieć. Nic się nie liczy tylko Twój zaopatrujesz mu lodówkę, kupujesz ubrania i papierosy, stawiasz wakacje, dajesz pieniądze mu na żeby chodził na terapię, sprawdzasz czy jeszcze się nie napił. Kiedy zacznie, zabierasz mu pieniądze i karty, żeby szybciej skończył, a potem gotujesz rosół i pomagasz dojść do siebie. To Ty stwarzasz mu komfort jego głód, jesteś cały czas w gotowości, żeby go wyciszyć. A sama jesteś spięta, roztrzęsiona, masz trudności ze snem, ratujesz się zrozumieć jedną bardzo ważną rzecz – NIE MASZ ŻADNEGO WPŁYWU NA TO CZY ON PIJE, CZY NIE! On pije dlatego, że jest alkoholikiem, a nie dlatego, że za mało się że to trudne, ale musisz porzucić iluzję, że go o abstynencji należy do niego i może tylko z niego wypłynąć. To on musi zdecydować. Jeżeli naprawdę będzie chciał przestać pić, to podejmie właściwe działania. Jeżeli będzie starał się o to tylko dla Ciebie, żeby uniknąć konsekwencji, to poniesie klęskę. To tylko kwestia czasu, kiedy znowu co możesz dla niego zrobić, to przestać się nim zajmować. Pozwolić, żeby ponosił konsekwencje swojego picia. A przede wszystkim nigdy, przenigdy nie wolno Ci dawać mu pieniędzy ani spłacać jego Cię! Zajmij się sobą. Otul się, zasługujesz na miłość, ciepło i spokój. Zajmij czymś głowę. Wyśpij się. Idź na masaż. Zadzwoń do przyjaciółki. Idź na grupę dla współuzależnionych, zobaczysz, że nie jesteś sama. Dałaś się tylko jak głupia wmanewrować w toksyczny cały czas o nim myślisz, zastanawiasz się, co można jeszcze zrobić. Nic nie można zrobić! Dopóki on nie będzie chciał zmian, one nie nadejdą. To nie oznacza, że on Cię nie kocha. On odrzuca cały świat. Ciągle wybiera butelkę i płaci za to duża cenę, znacznie większą niż te 30 zł za litr. Za to Ty za bycie z nim, płacisz cenę jeszcze większą. Ile razy czułaś się jak szmata, jak ścierka, jak mebel, z którego cały czas ktoś korzysta? Ile razy on złamał obietnice dane Tobie i nadzieję, które dzięki tym obietnicom zakiełkowały? Ile razy usłyszałaś, że widzisz tylko co złe, bo on jak nie pije to jest dobry i się stara, a Ty się czepiasz tylko jego picia? Zwróć na to uwagę! On pije co chwila i masz prawo być nieszczęśliwa. Nic Ci nie zrekompensuje tych kosztów emocjonalnych. Twój organizm już wkrótce zacznie się co będzie, jeżeli zapije się na śmierć? To nie będzie Twoja wina. Jest dorosłym człowiekiem. Ma prawo podejmować swoje pomoże CI wściekłość. Na początku to ona da ci siłę. Podobno na chorą osobę nie powinno się złościć. Na chorą nie, ale na taką, która się nie leczy i idzie ku samozagładzie, niszcząc przy tym Ciebie, masz prawo się złościć. Bądź wściekłaRób to, na co masz sobie poradzić z tęsknotą, która odczuwasz? Płacz, krzycz, gryź poduszkę. Twój stan będzie jak sinusoida, raz – dobrze, raz – źle, potem – znowu dobrze. Jesteś wyczerpana, złamana, zniszczona, smutna. ale daj sobie czas. To minie. są alkoholicy, którym się udało? Zdarzają się, ale wymaga to dużo pracy, cierpliwości i siły. Pamiętaj, to zależy tylko od do skutku. Może kiedyś się uda. Ja jestem z Tobą i mocno trzymam za Ciebie kciuki. Rozumiem 1 2 3 4
Pamięć u alkoholika. Należy mieć na uwadze, że im więcej alkoholu ma w zwyczaju spożywać alkoholik, tym ryzyko i obszar uszkodzenia mózgu zwiększa się. Nawet niewielkie ilości napojów alkoholowych pite w krótkim czasie mogą doprowadzić do powstania luk w pamięci krótkotrwałej, często również towarzyszy temu utrata
W przepisach ustawy z 26 października 1982 r. o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi uregulowano sądowy tryb zobowiązywania do leczenia odwykowego. Sąd może zobowiązać osobę uzależnioną od alkoholu do podjęcia leczenia, jeśli zachodzą tzw. społeczne przesłanki. Są nimi powodowanie rozkładu życia rodzinnego, demoralizowanie małoletnich, uchylanie się od obowiązku zaspokajania potrzeb rodziny i systematycznie zakłócanie spokoju lub porządku publicznego. Po wydaniu przez sąd postanowienia o zobowiązaniu do leczenia odwykowego, bardzo rzadko udaje się skutecznie wyleczyć osobę uzależnioną. System krytykują eksperci. Jednym z kontrowersyjnych postanowień ustawy jest przepis odnoszący się do maksymalnego okresu prowadzenia postępowania wykonawczego. Zgodnie z art. 34 ust. 1 ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi obowiązek poddania się leczeniu trwa tak długo, jak tego wymaga cel leczenia, nie dłużej jednak niż 2 lata od chwili uprawomocnienia się postanowienia. Po zmianie prawa trudniej leczyć alkoholików - czytaj tutaj>> Odwyk przez dwa lata Czy dobrze, że z przepisów wynika, że obowiązek leczenia odwykowego nie może trwać dłużej niż 2 lata? Po wydaniu przez sąd prawomocnego postanowienia o zobowiązaniu do leczenia, postępowanie należy umorzyć, jeśli mnie ten okres. Problemem jest to, że oczekiwanie na przyjęcie osoby uzależnionej do placówki niestacjonarnej lub stacjonarnej jest długotrwałe – wskazują zgodnie eksperci. - Dwa lata szybko miną, jeśli przez pierwsze pół roku sąd da osobie uzależnionej czas na podjęcie dobrowolnej decyzji o terapii. Na początku, poza namawianiem osoby uzależnionej, nic się nie dzieje. Gdy leczenie nie zostaje podjęte, może być wszczęta procedura zmiany leczenia z systemu ambulatoryjnego na leczenie stacjonarne. Gdy takie orzeczenie zostanie wydane, to potem następuje szukanie miejsc, w których uzależniony miałby odbyć terapię. To trwa. To jest często czysta fikcja, że uzależniony jest zobowiązywany do leczenia – wyjaśnia Tomasz Śliwa, specjalista psychoterapii uzależnień, założyciel i kierownik poradni dla osób uzależnionych i ich rodzin „Pomocna Dłoń” w Szprotawie. Ekspert podkreśla, że alkoholizm to choroba przewlekła, stąd ograniczenie do 2 lat leczenia nie może się sprawdzić. - Choroba nie minie po 2 latach. Założenie, że wyleczymy kogoś w ciągu 2 lat należy uznać za magiczno-życzeniowe – podkreśla kierownik poradni „Pomocna Dłoń”. - W naszej poradni pacjenci w zasadzie nie muszą czekać na termin przyjęcia. W niektórych miejscach, są długie kolejki oczekujących. Uzależniony musi podpisać kontrakt terapeutyczny, a więc zgodzić się na leczenie. Zobowiązanie do leczenia nie oznacza, że zostanie przymuszony siłowo. Gdy ktoś nie podpisze kontaktu i nie słucha terapeuty, to leczenie jest przerywane automatycznie. Sąd musi wtedy rozważyć, czy zmieni leczenie na stacjonarne, czy nie. W naszej okolicy jest np. mało łóżek do leczenia stacjonarnego. Zamiana na leczenie stacjonarne czasem nic nie da. Kolejka może trwać rok lub półtora roku – wskazuje psychoterapeuta uzależnień ze Szprotawy. Długie kolejki oczekujących - Niestety praktyczne funkcjonowanie przepisów budzi poważne zastrzeżenia. Postępowanie wykonawcze w tych sprawach trwa maksymalnie dwa lata, a oczekiwanie na rzeczywiste umieszczenie osoby zobowiązanej w zakładzie lecznictwa odwykowego jest nieraz zbliżone do tego okresu. Średnia długość pobytu w szpitalu wynosi 5 tygodni i w tym czasie nie jest możliwe wdrożenie i przeprowadzenie skutecznej terapii odwykowej – zaznacza dr Agnieszka Ogrodnik-Kalita, adiunkt w Katedrze Prawa Publicznego w Instytucie Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, autorka monografii "Uzależnienie od alkoholu jako przyczyna rozkładu pożycia małżeńskiego". Jak podkreśla wykładowca z UP z ostrożnych szacunków wynika, że w skali kraju około 70 etatów sędziów w sądach rejonowych i 1 etat w sądach okręgowych są poświęcane wyłącznie na postępowanie wynikające z omawianej ustawy. Uzależnienie od alkoholu - czytaj tutaj>> Alkoholizm to choroba - Pytanie o skuteczność leczenia, które jest wynikiem nałożonego przez sąd obowiązku jest jak najbardziej zasadne. Już w uzasadnieniu do projektu aktualnie obowiązującej ustawy podkreślano, że preferowanym sposobem leczenia jest leczenie oparte na „dobrowolności kontaktów osoby wymagającej leczenia z instytucją leczącą”. Zasadą powinna być więc oczywiście dobrowolność leczenia odwykowego. Nie można się jednak nie oprzeć wrażeniu, że obowiązująca od ponad 30 lat ustawa w dalszym ciągu traktuje uzależnienie od alkoholu jako negatywną cechę czy defekt moralny, a nie jako chorobę – wskazuje dr Agnieszka Ogrodnik-Kalita. Jak wskazuje Tomasz Śliwa osoba, co do której orzeczono leczenie stacjonarne nie ma stałego wsparcia od kuratora sądowego, który mógłby go nadzorować. W jego opinii to znaczny mankament obecnej regulacji. - Przy leczeniu w systemie otwartym, kurator sądowy musi co miesiąc wykonać nadzór nad osobą uzależnioną. To ma sens. Z perspektywy osoby, która nie chce być namawiana na leczenie, to paradoksalnie bardziej korzystne jest, gdy skierowana zostanie na leczenie odwykowe stacjonarne, bo nie ma nadzoru kuratora i w ciągu 2 lat może nie doczekać się na miejsce w szpitalu – wskazuje Tomasz Śliwa. - Gdy nałóg się pogłębia, a znam takie przypadki, to nawet i leczenie stacjonarne nic nie da. Czasami osoby uzależnione tak bardzo są zaawansowane w chorobie, że nie tylko znęcają się nad bliskimi i demoralizują dzieci, ale też wyprzedają jedzenie z lodówki, by mieć na alkohol. Wtedy jedyne co może mieć sens, to prowadzenie sprawy o znęcanie i orzekanie kary pozbawienia wolności. Sądy muszą mieć świadomość, że alkoholizm postępuje i niełatwo go zatrzymać – podkreśla psychoterapeuta ze Szprotawy. Ratunek dla uzależnionych Zdaniem Tomasz Śliwy brak jest holistycznego podejścia do leczenia alkoholizmu. Wskazuje, że byłoby dobrze gdyby sądy i terapeuci mieli zacieśnioną współpracę i mogli elastycznie decydować o leczeniu danej osoby. Podnosi, że w obecnym systemie jest wiele ograniczeń, które przeszkadzają w pomaganiu uzależnionym. Terapeuta ze Szprotawy podkreśla jednak, że nie raz leczenie może pozwolić na uratowanie życia uzależnionego, więc należy aktywnie działać, aby pomoc świadczyć. - Wiele osób zapija się na śmierć. Jeśli nie zaburzają społecznego porządku, to procedura zobowiązania do leczenia się nimi nie zajmie. Dopóki nie mają objawów psychotycznych, to nie interesują one również psychiatrów. Tymczasem takie osoby powinny być przyjmowane do szpitali psychiatrycznych. Chodzi przecież o ratowanie życia tych ludzi – wskazuje były Dyrektor PARPA Krzysztof Brzózka. Jak podkreśla Krzysztof Brzózka w ciągu ostatnich 3 lat w Polsce o 300% wzrosła liczba zgonów spowodowanych zaburzeniami związanymi z używaniem alkoholu. Wylicza, że w 2018 r. zmarło z tego powodu blisko 3 tysiące osób. - Mam świadomość, że system psychiatrii jest niewydolny, ale tym ludziom trzeba pomóc, by ratować ich życie. Musimy pamiętać, że choroba alkoholowa to schorzenie z grupy chorób psychicznych. Psychiatria powinna opiekować się tymi ludźmi – uzasadnia były Dyrektor PARPA. ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Linki w tekście artykułu mogą odsyłać bezpośrednio do odpowiednich dokumentów w programie LEX. Aby móc przeglądać te dokumenty, konieczne jest zalogowanie się do programu. Dostęp do treści dokumentów w programie LEX jest zależny od posiadanych licencji.
Zwykle potrzeba sporo czasu. Nieraz nie obejdzie się nawet bez upadku na samo dno, aby alkoholik uświadomił sobie, że już dawno utracił kontrolę nad piciem i potrzebuje pomocy. Dopiero taka świadomość może skłonić go do poszukiwania jakiegoś wyjścia z nałogu, bo alkoholizm staje się jawny.
Szef mu powiedział: Idzie pan na odwyk albo będziemy musieli się pożegnać. Ja, na odwyk, niby dlaczego? – bronił się. Ano dlatego – szef był zimny jak lód – że nie po raz pierwszy był pan pijany na dyżurze. Przewrócił się pan przy stole operacyjnym. Pił praktycznie na każdym dyżurze, od lat. Tamtej nocy z nerwowej, pijackiej drzemki wyrwała go pielęgniarka: panie doktorze, dźgniętego nożem w brzuch przywieźli. Był wściekły. Zaraz idę. Przemył twarz, sięgnął do biurka po butelkę i z gwinta pociągnął spory łyk. I drugi, na zapas. Trzeci, żeby już skończyć flaszkę. Odświeżacz do ust, listek gumy do żucia. Kiedy stanął przy stole operacyjnym, pamięta, instrumentariuszka jakby ociągała się z podaniem mu skalpela. I wtedy urwał mu się dnia szef mu powiedział: Idzie pan na odwyk albo będziemy musieli się pożegnać. Ja, na odwyk, niby dlaczego? – bronił się. Ano dlatego – szef był zimny jak lód – że nie po raz pierwszy był pan pijany na dyżurze. Przewrócił się pan przy stole operacyjnym. Wyzwał pan instrumentariuszkę od kurew, popchnął pan pielęgniarkę i rozbił jej głowę. Wyrywał się pan i kopał ochroniarzy, kiedy wyprowadzali pana z sali operacyjnej. Oddziałowa musiała dzwonić po zastępstwo, operacja rozpoczęła się z dwugodzinnym opóźnieniem, co zagrażało życiu pacjenta – wyliczał panice zadzwonił do Oli, instrumentariuszki. Potwierdziła słowa szefa. On dobrze ci radzi – mówiła – idź na ten odwyk. Chyba żartujesz – on na to i pomyślał, że najlepsza koleżanka też jest przeciwko niemu. Ja nie jestem żadnym alkoholikiem, degeneratem, który żłopie denaturat, bije żonę, przepija każdy grosz, trafił do rynsztoka i potrzebuje leczenia do domu kupił pół litra i schował do teczki. Żona już wiedziała. Idź, mówiła, na ten odwyk, ja sobie z dziewczynkami poradzę. I ty przeciwko mnie? – wywrzeszczał. – Dlaczego wszyscy się na mnie uwzięli?Zamknął się w swoim gabinecie i zaczął pić. Przez następne dni wychodził z domu już tylko po wódkę i popitkę. Którejś nocy obudziły go kroki i szepty z kuchni. Anka sprowadziła na mnie policję – pomyślał. Ale w kuchni nikogo nie było. Strzelił lufę, położył się i wtedy usłyszał te głosy. Jakieś obce istoty wwiercały mu się w mózg i chciały nim zawładnąć, ubezwłasnowolnić go. Kiedy z trudem się bronił – odchodziły, gdy przestawał – zaraz wracały. Nie miał już siły. Zerwał się zlany potem. Przestraszył się tych głosów na tyle, że sam zgłosił się na detoks. Podświadomie chciał, żeby klamka zapadła. Ale dalej odsuwał od siebie odpowiedzialność; niech szef, żona, koledzy wiedzą, co mi zrobili, niech oni się wstydzą. Dziesięć dni później kolega odwiózł go do Łukowa na oddział odwykowy. Choroba zaprzeczeń O tym wszystkim Rafał, 45 lat, chirurg, opowiada w siódmym tygodniu terapii. Kiedy siedem tygodni wcześniej, zaraz po przyjęciu na oddział, poprosiliśmy go – zapewniając anonimowość – o rozmowę na temat jego choroby, był jednym z trzech pacjentów, którzy odmówili. Chodzi nam, przekonywaliśmy, aby uchwycić zmiany, jakie zachodzą w ludziach między pierwszym a ostatnim dniem terapii. Chcemy odnotować, co w tym czasie się zmieni w ich postawie, myśleniu, stosunku do własnego uzależnienia, do siebie. – Ale ja nie jestem alkoholikiem – bronił się. – Do przyjścia tutaj zmusili mnie groźbami szef i żona.– Bo to choroba zaprzeczeń – tłumaczyła Halina Ginowicz, nazywana tu przez wszystkich Halinką, psycholog, zastępca ordynatora. – U Rafała to kliniczny przykład działania mechanizmu iluzji i istotą jest myślenie magiczno-życzeniowe; zakłamywanie przeszłości poprzez koloryzowanie wspomnień alkoholowych i zapominanie o przykrych konsekwencjach picia, zaprzeczanie i minimalizowanie własnego alkoholizmu, usprawiedliwianie picia oraz obwinianie o to pacjentów łatwo rozpoznać. Zgięci, skuleni, zamknięci w sobie. Głowa opuszczona, wciśnięta w ramiona. Zawstydzeni, zaniepokojeni, małomówni, niepewni siebie. Unikają patrzenia w oczy. Często przyjmują postawę obronną: – Żona mi przemoc zrobiła – tłumaczył pierwszego dnia swoją obecność na odwyku Karol, 43 lata, mechanik samochodowy.– To jednak nie żona biła ciebie, ale ty ją – zmusza do spojrzenia prawdzie w oczy Halinka – i sąd postanowił: odwyk albo do więzienia. Wybrałeś odwyk.– Ale ja jej nie biłem. Ona po prostu ma takie ciało, że jak ją dotknąć, to od razu ma siniaki – zaprzeczał i odsuwał od siebie bolącą prawdę. – Chciałem ją tylko przesunąć od drzwi, a ona z najstarszą córką zaraz po policję. No i tu mnie wsadziły, mimo że nie jestem alkoholikiem, bo kiedy chcę, to piję, a jak nie chcę, to nie piję. Choroba kontroli Alkoholizm to także, a wielu twierdzi, że przede wszystkim – choroba kontroli. Uzależniony nie potrafi wypić kieliszka i podziękować za kolejnego. On pije do oporu, póki nie skończy się trunek albo nie padnie. Przestaje się liczyć praca, rodzina, zdrowie. Alkohol panuje nad jego życiem. Kiedy następnego dnia obudzi się z potężnym kacem i gigantycznym poczuciem winy i wstydu – musi złagodzić ból. Jedynym i sprawdzonym sposobem jest zaklinowanie. „W którymś momencie – pisze Anna Dodziuk w książce „Trudna nadzieja” – wytwarza się błędne koło, stanowiące – jak myślę – istotę uzależnienia od alkoholu: człowiek pije, bo to uwalnia go od uporczywego poczucia winy i wstydu, a jego picie staje się przyczyną coraz to nowych kłopotów, które wywołują wstyd i poczucie winy, stające się nowym powodem do picia. A więc alkoholik pije, bo nie umie żyć inaczej, nie jest w stanie wyrwać się ze spirali, która wciąga go w coraz silniejsze uzależnienie. Nikt nie wybiera nałogu, raczej staje się jego ofiarą”.– Setki razy przysięgałem sobie i żonie, że to było ostatni raz – zwierzał się pierwszego dnia Ryszard, 51 lat, oficer policji. – Sam wierzyłem, że już nigdy nie sięgnę po alkohol, bo nie umiem pić. Mijało kilka tygodni, czymś się zdenerwowałem, no i nie wiem jak, ale buty same skręcały do monopolowego.– Nie buty skręcały, tylko ty miałeś ochotę się nachlać – sprowadził go na ziemię Zbyszek, 23 lata, student, od czterech tygodni na odwyku. Bo w Łukowie grupy są mieszane: nowi pacjenci z tymi o trochę dłuższym stażu leczenia. Nowym łatwiej niż przed terapeutami otworzyć się przed takimi samymi jak oni alkoholikami. Zbyszek z kolei w takiej grupie nowicjuszy widzi siebie, swoje manipulacje i zakłamanie sprzed 4–5 wcześniej zakłamywał chęć picia tak jak dzisiaj Ryszard: „Flaszki piwa same pchały mi się w ręce – napisał w swojej pracy. – Ciągle trafiałem na okazje, imprezy, tak że trudno było odmawiać, rezygnować”.– Teraz wiem, że to ja szukałem tych okazji, alkoholowych imprez, żeby pić – mówi. Choroba podstępna Na początku terapii pacjenci dowiadują się, że cierpią na chorobę podstępną, postępującą, śmiertelną, ale nie beznadziejną. Podstępną, bo przejście od stanu, w którym alkohol jest dodatkiem do spotkania czy imprezy – do sytuacji, gdy człowiek pije w sposób niszczący siebie i innych, następuje niepostrzeżenie. Jego umysł zaczyna budować mur odgradzający go od rzeczywistości, żyje w świecie iluzji, rozpaczliwie broniąc złudzeń o własnej wartości i bo choroba się rozwija z każdym dniem picia. Śmiertelną, bo wyniszcza organizm powodując szereg schorzeń, tłumi zdolność przeżywania uczuć, uszkadza instynkt życia. Nie jest chorobą beznadziejną, bo abstynencja zatrzymuje jej rozwój. Nie ma więc alkoholików wyleczonych z choroby alkoholowej, są alkoholicy 31 lat, przez pierwsze dni nie potrafiła wyskoczyć z mundurka bizneswoman. Oprócz torby na kółkach przywiozła do Łukowa solidną, skórzaną teczkę. Na pierwszych zajęciach zjawiła się odpicowana, na szpilkach, w szarym kostiumie i bluzce z fantazyjnie zawiązanym szalowym kołnierzykiem. Mówiła, że przyszła tu dla świętego spokoju. Przez usta nie chciał jej przejść, obowiązujący tutaj, początek każdej wypowiedzi: „Na imię mam..., jestem alkoholikiem/alkoholiczką”. Na wykresie faz uzależnienia nie chciała się odnaleźć: – Nigdy nie byłam zaniedbana, brudna, nie spałam na dworcu, nie kradłam, żeby się napić, nie upijałam się do nieprzytomności, nie nawalałam w pracy, nie piłam perfum, nie mówiąc już o płynie do spryskiwaczy. Towarzysko czy dla rozluźnienia, w domu piłam wyłącznie białe, półwytrawne wino, ale dobrych marek. Sporadycznie, na imprezach, whisky.– Czy wino dobrej marki ma mniej gradusów niż sikacz? – prosto zapytał Zbyszek. – Masz się za lepszą alkoholiczkę, a przecież nie ma lepszych ani gorszych alkoholików. Bez względu na to, w jakich okolicznościach i co piliśmy, wszyscy cierpimy na tę samą innych dekoracjach, ale na tę samą chorobę cierpi Krzysiek, 28 lat, monter urządzeń elektronicznych. Pierwszego dnia był wściekły, rysy twarzy wykręcała mu złość. – Od pierwszej klasy piłem, klej wąchałem, ciotce, która mnie przygarnęła, groziłem, że jej łeb utnę – razy rozchodził się z żoną, trzy razy schodził i zawsze na zgodę robili sobie dziecko. W kolejnych pracach wytrzymywał do pierwszej wypłaty, czasem nawet wcześniej, po alkoholu rzucał się z pięściami na współpracownika albo szefa. Kilka razy wszywał sobie esperal. Dwa lata temu wyrok za pobicie policjanta. W zawiasach, ale trzeba było zapłacić grzywnę. Nie miał pieniędzy, więc dostał wezwanie, żeby odsiedzieć 20 dni. – Ale z kolegą się żegnałem, upiłem się i nie chcieli mnie wpuścić do więzienia. Po rozwodzie poszedł w wielotygodniowy cug zakończony pierwszą próbą samobójczą. – Narzędzia wtedy sprzedałem, nawet psa, członka rodziny, za 50 zł, na wódkę sprzedałem. Za łyk piwa mógłbym wtedy zabić. Potem delirka i gonienie z siekierą gospodarza, u którego wynajmował pokój. – Wydawało mi się, że to terrorysta, który porwał mojego syna i chce go zabić.– Pacjenci w stanie delirycznym, czyli z psychozą alkoholową, widzą i słyszą to, czego naoglądali się w telewizji albo przy grach komputerowych – twierdzi dr Jerzy Kamiński, dyrektor szpitala w Łukowie. – Kiedyś atakowały ich pająki, robaki, oplatały węże, teraz są to terroryści, rosyjscy mafiosi, kosmici, promienie laserów, którymi ktoś chce ich pociąć, albo czołgi, które chcą ich zmiażdżyć. Choroba bolesna Żeby pacjent przestał poprawiać przeszłość, myśleć w sposób magiczno-życzeniowy, izolować się od kłopotliwej teraźniejszości, trzeba go sprowadzić na ziemię. Zafałszowany obraz rzeczywistości mają odkłamać prace, które pacjent przygotowuje i odczytuje przed grupą. Najpierw oblicza swój litraż, czyli ilość wypitego w życiu alkoholu. Szczegółowa instrukcja pozwala wyliczyć, ile to kosztowało, ile zajęło czasu (każda półlitrówka to dwa stracone dni – pierwszy picia, drugi – kaca), jaki basen albo liczba 200-litrowych beczek by to pomieściła. Ryszarda, policjanta, najbardziej poruszyła ilość; w ciągu 25 lat wypił, jak sobie wyliczył, prawie 8 tys. butelek wódki, czyli 4 tys. litrów, a więc 20 dwustulitrowych beczek. Krzysztofa, 42 lata, elektromontera, fakt, że za pieniądze, które przepił, mógłby postawić dom, a tak muszą się gnieździć z żoną i synami u teściów. Zbyszka, 23-letniego studenta, przeraziły stracone lata; niby tylko sześć, ale praktycznie to całe jego dorosłe 55 lat, kucharka, która pierwszego dnia tłumaczyła, że przyszła tu, żeby nie wpaść w nałóg, bo zaczęła pić z żalu po śmierci męża dwa lata temu, a potem przyznała, że pije od 20 lat, najbardziej przeżyła pracę „Bilans: straty i zyski, jakie dał ci alkohol”. Zysków – zero, strat cała litania, łącznie z tą, że córka się wyprowadziła z domu i ona została sama. Rafał, chirurg, najsilniej przeżył pracę „20 najboleśniejszych konsekwencji picia”. – Wielokrotnie sprzeniewierzałem się podstawowej zasadzie lekarskiej: przede wszystkim nie szkodzić – głos grzęźnie mu w gardle. – Narażałem życie pacjentów. Jeszcze kilka lat temu sięgałem po literaturę fachową, ale po kilku kieliszkach nie rozumiałem, co czytam. Potem, nawet bez wódki. Miałem też kłopoty z koncentracją, pamięcią, werbalizacją myśli. Mózg przestawał pracować – ociera łzy. – O wszelkie niepowodzenia spowodowane moim piciem zacząłem obwiniać otoczenie.– U Rafała o podjęciu leczenia zadecydował strach przed głosami, które usłyszał, a więc przed chorobą psychiczną – analizuje Halinka. – Do tej pory przymus picia był dla ciebie silniejszy od strachu o utratę pracy czy rozpad rodziny. Choroba emocji Alkohol obniża w organizmie produkcję endorfin, neuroprzekaźników, które ułatwiają znoszenie bólu i cierpienia, a także pozwalają cieszyć się życiem. Alkohol stępia zdolność przeżywania uczuć, z czasem alkoholik zna tylko dwa stany: złości, gdy nie ma co wypić, i radości, gdy można się spokojnie napić. Dlatego pacjenci w Łukowie od początku są zobowiązani do prowadzenia „Dzienniczka uczuć”, w którym odnotowują, co czuli, gdy coś się wydarzyło. Dostają instrukcję, jak prowadzić takie zapiski, gdyż wszyscy mają trudności z nazywaniem uczuć. Początkowo więcej jest tam uczuć przykrych („Gdy usłyszałam od Zbyszka, że mam się za lepszą alkoholiczkę, poczułam złość i wściekłość”), z czasem przybywa pozytywnych („Kiedy odczytałem w grupie pracę o najboleśniejszych konsekwencjach mojego picia, poczułem ulgę i nadzieję”).Siedmiotygodniowa wstępna terapia w Łukowie pozwala alkoholikowi zobaczyć prawdę o swoim piciu i życiu, której dotąd nie przyjmował, ale zakłamywał; zobaczyć spustoszenia, jakie spowodowało picie w jego życiu. Uczy, jak przeżywać swoje uczucia na trzeźwo, bez chemii, jak je rozpoznawać, wytrzymywać i dawać im wyraz. Pomaga też – i o to głównie chodzi – zaakceptować chorobę, uznać, że nie potrafię pić w sposób kontrolowany. A jeśli tak, to muszę całkowicie zrezygnować z alkoholu. Pierwszy z 12 kroków wspólnoty Anonimowych Alkoholików (AA), z której dorobku korzysta tutejsza psychoterapia, brzmi: „Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, że przestaliśmy kierować własnym życiem”. To jest najtrudniej zaakceptować, bo wymaga rozstania się z alkoholem, jedynym dotąd pocieszycielem.– Po miesiącu terapii moja głowa wiedziała, że nie potrafię kontrolować picia, że jestem bezsilna wobec alkoholu, ale nie widziałam siebie jako dozgonnej abstynentki – zwierza się ostatniego dnia Sylwia. Na początku rozumowała tak: skończyłam studia MBA, mam dobrą pracę, kupiłam mieszkanie. Być może przesadzałam czasem z alkoholem, ale to nie powód, żeby uznawać się za osobę uzależnioną. Pisane w Łukowie prace, a przede wszystkim zwroty, czyli wypowiedzi kolegów i koleżanek z grupy, zmusiły ją do trzeźwiejszego spojrzenia na to, co robiła, a co skrupulatnie od siebie odsuwała. Alkohol – żeby zasnąć, alkohol – żeby nie trzęsły się ręce, alkohol – żeby nie płakać, alkohol – żeby wyjść z dołka. Alkohol – żeby nie myśleć o tym, że coraz częściej budzi się w łóżku coraz to innego faceta, bez satysfakcji i nawet nie wie, jak on ma na imię. No i wreszcie ta impreza integracyjna, w czasie której na parkiecie, w tańcu, na oczach całej firmy zaczęła dobierać się szefowi do rozporka, a gdy uciekł, próbowała zrobić striptease. – Zaczęłam szukać winnych – mówi. – Pytałam na grupie: dlaczego moi znajomi, którzy piją więcej ode mnie, nie popadają w uzależnienie, a ja jestem alkoholiczką?W literaturze znalazła naukowe interpretacje mówiące, że to choroba wynikająca z połączenia trzech czynników: genów (zniekształconych chromosomów 13iY), predyspozycji psychicznych (braku wiary w siebie i nieumiejętności rozwiązywania trudnych problemów) oraz zwyczajów, środowiska i tradycji picia.– A co to za różnica: geny, predyspozycje psychiczne czy zwyczaje? – zapytał mnie wtedy nieoceniony Zbyszek. Nie kombinuj, radził, nie szukaj winnych, zajmij się skończył odwyk 3 tygodnie temu, pojechał do Lublina. Sylwia dzwoni do niego niemal codziennie (z własnej komórki można korzystać w godz. dzieli się swoimi problemami i dowiaduje, jak trzeźwieje się Zbyszkowi. Choroba oswajana Podczas terapii pacjent ma okazję wysłuchać wielu wykładów. Od informacyjnych po problemowe; „Nawroty choroby”, „Zanim pójdziesz do pracy”, „Jak sobie radzić z przykrymi emocjami”, „Alkohol i problemy seksualne”, „Jak pokochać siebie”. Bo konieczne odkrywanie prawdy o sobie boli i mocno zaniża czasu poświęca się nawrotom choroby: jak radzić sobie z głodem alkoholowym, co go wywołuje, jakie sygnały ostrzegają alkoholika, że ma ochotę się napić i jak sobie z tym radzić. Najczęściej doświadczanym objawem jest lęk, niepokój, rozdrażnienie, problemy z koncentracją uwagi, odejście od dotychczasowego rytmu dnia, oddalenie się od AA i terapii oraz powrót w stare miejsca związane z poprzednim stylem życia. Dowiaduje się też, jak odmawiać picia. Człowiek nieuzależniony mówi po prostu: dziękuję, nie piję, alkoholik ma z tym problem, zaczyna się pokrętnie tłumaczyć, co wprawia go w złość, powoduje napięcie, które – często przychodzi mu do głowy – można by rozładować sięgając po kieliszek. – Czasem po roku, czasem dopiero po dwóch latach alkoholik potrafi zwyczajnie, bez emocji powiedzieć: nie piję – mówi Halinka. Większość musi się też nauczyć nawiązywania rozmowy. Bez alkoholu, który dotąd dodawał odwagi i musi też ułożyć sobie plan dalszego zdrowienia. W oddziale zdobył wiedzę na temat choroby, teraz musi przemyśleć (i zapisać): jak zapełnić pustkę, jaka powstaje po odstawieniu alkoholu. Mitingi AA, udział w grupach dalszego zdrowienia, praca nad krokami AA. Pomocą może być sponsor, czyli starszy stażem trzeźwienia alkoholik, prowadzenie dzienniczka uczuć, co pozwala w porę dostrzec stany emocjonalne prowadzące do zapicia.– Żeby trzeźwieć, nie wystarczy nie pić, trzeba zmieniać swoje życie – twierdzi ksiądz Andrzej Kieliszek, który w łukowskim odwyku od kilkunastu lat prowadzi spotkania na temat duchowych aspektów zdrowienia. – Nie da się długo funkcjonować na dupościsku, jak to dosadnie nazywają anonimowi alkoholicy. Bez zmian abstynencja nie jest satysfakcjonująca i trudna do trzeba swoje pijane zachowania, od najprostszych, jak na przykład nierzucanie petów gdzie popadnie, po eliminowanie pijanego myślenia, na przykład obwiniania innych, czy żądań, by traktowano mnie niemal jak bohatera, bo przestałem pić. Trzeba też uwierzyć, że ktoś lub coś może mi pomóc. Ktoś – grupa AA, terapeuta, grupa terapeutyczna, sponsor – to jest do zaakceptowania. Coś, co w AA nazywają siłą wyższą, Bogiem, jakkolwiek go pojmujemy – tego wielu nie odstawieniu alkoholu czasu jest w nadmiarze. Trzeba czymś zastąpić godziny organizowania alkoholu, picia, bełkotu długich pijanych dyskusji, kurowania się po piciu i obmyślania usprawiedliwień. Człowiek uzależniony po wyjściu z nałogu szuka jakiegoś zastępstwa. Zwielokrotnia ilość wypijanej kawy lub wypalanych papierosów. Może też popaść w inny nałóg: pracoholizmu, seksoholizmu, internetoholizmu, hazard, uzależnienie od ćwiczeń fizycznych, zakupów, odchudzania lub jedzenia słodyczy. Czasem stawia sobie nierealne zadania: za rok rozpoczynam budowę domu. W sytuacji, gdy nie ma pieniędzy ani nawet widoków na dobrą pracę.– Żeby zdrowieć – podpowiada Halinka – trzeba mieć kontakt z rzeczywistością, z sobą, ze swoimi uczuciami, nauczyć się je rozpoznawać. I mieć świadomość, że zmiany w naszym życiu nie nastąpią od zaraz, że to powolny proces. W AA mówią: daj czasowi czas. Choroba zmieniona Rafał, Ryszard, Karol, Sylwia i Krzysiek jutro opuszczają oddział. Zmienili się przez te siedem tygodni. Już się nie kulą, nie zamykają w sobie, nie gryzą nerwowo paznokci. Sylwia dawno wyskoczyła z kostiumu i chodzi w dżinsach i adidasach. Z AA-owskich powiedzeń najbardziej spodobało się jej to o ogonie: jeśli jedna osoba mówi ci, że masz ogon – możesz to puścić mimo uszu. Jeśli kilka osób mówi, że masz ogon – warto się obejrzeć za siebie. Dlatego Sylwia, jak planuje, będzie w Warszawie chodzić na grupy terapeutyczne. – Żeby tam nauczyć się mówić o swoich trudnościach, nauczyć się słuchać i słyszeć chirurg, z trudem próbuje się uśmiechać. – Zdobyłem tutaj wiedzę, jaka niestety nie jest przekazywana przyszłym lekarzom w uczelniach medycznych. Najtrudniej było mi przyjąć, że już nigdy nie będę mógł się oficer policji, odzyskał pewność siebie, zaczął dbać o zdrowie. Poprosił żonę, żeby zamówiła mu pierwszą od wielu lat wizytę u dentysty. – Będę wykonywał wszystkie zalecenia, chodził na mitingi, będę czytał literaturę. Wiem, że jeśli przestanę to robić, wcześniej czy później sięgnę po flaszkę, czyli – śmieje się – buty mi same skręcą do Karol, mechanik, twierdzi, że nic się nie zmieniło. – Nie zakładam, że nie będę pił. Ale już wiem, jak się bronić.– Badania wykazują, że po kompleksowej, a więc całodziennej 7–8-tygodniowej terapii oraz 12–24-miesięcznym programie after care trwałą abstynencję utrzymuje ok. 40 proc. pacjentów – twierdzi Jadwiga Fudała, kierowniczka działu lecznictwa odwykowego i programów medycznych Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów przeszły bóle głowy. Czarną koszulkę z trupią czaszką zamienił na weselszą żółtą z napisem „Kurka Naturka”. Złagodniały mu rysy twarzy. – Wyzbyłem się złości, agresji – twierdzi. – Nauczyłem się prosić o pomoc i lepiej mi z tym. Jednak boi się wyjść z odwyku. Bo dokąd? Mieszkania nie ma, pracy nie ma. Chciałby zobaczyć się z żoną (– No tak – byłą żoną), dzieciakami. Bo one dotąd widywały go najczęściej, gdy był pijany. Ale co będzie, gdy zastuka do drzwi, otworzy mu była żona i powie: Sorry, Winetou, było, ale się zmyło? Korzystałem z książek: Anna Dodziuk „Trudna nadzieja”, PARPA; Terence T. Gorski, Merlene Miller „Jak wytrwać w trzeźwości?”, Wydawnictwo Instytutu Psychiatrii i Neurologii; Jean Kinney, Gwen Leafon „Zrozumieć alkohol”, PARPA.
Pamiętam, że bałam się o niego. Podskórnie czułam tę jego bezsilność i rozpacz. Uległam tej fatalistycznej wizji i spodziewałam się, że rzeczywiście w niedługim czasie facet zapije się na śmierć. No, ale on ewidentnie igrał ze śmiercią, dlaczego jednak umarli ci, u których nic na to nie wskazywało? Co się wydarzyło?
1DKt. 8pz95ofub3.pages.dev/3818pz95ofub3.pages.dev/2868pz95ofub3.pages.dev/2478pz95ofub3.pages.dev/1158pz95ofub3.pages.dev/3498pz95ofub3.pages.dev/2138pz95ofub3.pages.dev/2028pz95ofub3.pages.dev/1338pz95ofub3.pages.dev/230
kiedy alkoholik zapije się na śmierć